...zakładowe, to tradycja znana i do dziś w wielu firmach kultywowana.

Imprezy...
31 grudnia 2004 r. - grono pracowników „Społem” symboliczną lampką szampana wita Nowy Rok przy wieszaku zamienionym w choinkę

W okresie świąteczno-noworocznym w wyznaczonym terminie wszyscy porzucali stanowiska pracy, by uczestniczyć w pracowniczej biesiadzie. Było łamanie się opłatkiem, był toast symboliczną lampką szampana. Odpowiadałam wtedy za przygotowanie spotkania i zabezpieczałam służbowy poczęstunek. Dbałam też o oprawę, tworząc odpowiedni klimat i nadając spotkaniu odrobinę luzu. Gdy ostatnio oglądałam zdjęcia z przeszłości, nagle uświadomiłam sobie, że jeden przedmiot tak sobie upodobałam, że towarzyszy mi do dziś. Otóż wieszak na ubrania od lat przystrajam i przemieniam w choinkę. Nawet w tym roku posłużył jako niezawodny rekwizyt.

Uwielbiałam też organizowane dla Koła Spółdzielczyń imprezy w świetlicy. Zajmowałam się wystrojem pomieszczenia, pakowałam prezenty i za każdym razem przemieniałam a to w żonę Świętego Mikołaja, a to w iskierkę, a to w śnieżynkę... Za każdym razem działające przy „Społem” PSS spółdzielczynie niczym dzieci wyczekiwały moich wejść i oczywiście prezentów. Na takich spotkaniach, zanim miałam swoje wejście, z uwagą słuchałam opowieści starszych koleżanek o tradycjach związanych z Wigilią. Otóż wszystkie panie zgodnie twierdziły, że w ich rodzinach, gdy tylko pierwsza gwiazdka zabłysła na niebie zmawiano modlitwę, przełamywano opłatkiem, składano życzenia, przepraszano i dopiero zasiadano do wieczerzy. Jednogłośnie potwierdziły, że gwiazdki – sygnału do zgromadzenia wokół stołu – zawsze wypatrywały dzieci. Natomiast siano pod śnieżnobiałym obrusem nie we wszystkich pojawiało się domach. W niektórych bowiem w postaci ciasnej kostki kładzione było w rogu pokoju wraz ze snopkiem zboża. Modlitwę odmawiał najstarszy członek rodziny – zwykle ojciec, on to podchodził kolejno według wieku do pozostałych domowników, łamał się opłatkiem, przepraszał i składał życzenia. W każdym domu pamiętano o przygotowaniu wolnego miejsca z nakryciem i opłatkiem dla niespodziewanego gościa. Oczywiście całemu ceremoniałowi towarzyszył zapach igliwia, bo we wszystkich ówczesnych domach choinka była żywa oraz sianka, zmieszany z apetycznym aromatem dwunastu potraw. Nadstawiałam wówczas uszu, bo spółdzielczynie wymieniały doświadczenia kulinarne, podawały też nazwy różnych potraw i przepisy. Robiłam notatki i teraz wiem, że sławetną kutię sporządzano z maku, ryżu, miodu i bakalii. A kisiel czerwony z żurawin, zaś biały z owsa. Oczywiście śledzia najlepiej podawać przykrytego jabłkowo-cebulową pierzynką zmieszaną z majonezem. Po wieczerzy nadchodził najprzyjemniejszy moment – prezenty. Najmłodszy członek rodziny wchodził pod choinkę i podawał podarki. Po rozdaniu prezentów ojciec szedł z sianem i opłatkiem do bydła. Natomiast panny wybiegały przed dom i nadsłuchiwały, z której strony zaszczeka pies, bo z tej nadejdzie kawaler.

Autorka w stroju renifera pomaga prezesowi Stanisławowi Tunkiewiczowi wręczyć prezenty członkiniom Koła Spółdzielczyń, styczeń 2009 r.

Zawsze tamtym spotkaniom towarzyszył śmiech i zaduma, bowiem wspomnienia niosły zapach przeszłości i tej magicznej, dziecięcej wręcz radości. Gdy już wszystkich potraw skosztowałam, to się ukradkiem wymykałam. Szybko przebierałam i z prezentami wkraczałam. Oczywiście pomysłów mi nie brakowało, ale gdy postanowiłam zostać reniferem - zawiodły rekwizyty. Szukałam odpowiedniego poroża, nawet dzwoniłam do Teatru Lalek w Olsztynie, ale strój okazał się nie do zdobycia. Jak zwykle pomogła pomysłowość. Poroże stworzyłam z wypchanych papierem rękawiczek, zaś kożuszek i skórzane spodnie wyciągnęłam z szafy. Furorę wielką zrobiłam, okolicznościowy wierszyk wygłosiłam i oczywiście Pana Prezesa Stanisława Tunkiewicza w pomoc reniferowi wrobiłam.

Grażyna Saj-Klocek